Co pomniejsi duchem ambitni frustraci każą się tytułować. Dopisują sobie przed nazwiskiem magiczne skróty, jakby im to miało coś przedłużyć. I bardzo się dąsają, gdy ktoś choć literkę przekręci lub pominie. Albo pomyli eminencję z ekscelencją. Kiedyś widziałem na drzwiach wizytówkę, która poważnie poprawiła mi humor, choć spowodowała zadumę nad pustością form. „Jan i mgr. Agnieszka Kowalscy”. Żeby sobie kto przypadkiem nie pomyślał że ten mgr to Jan, albo że oboje…
Rozumiem, że można być dumnym z efektów ciężkiej pracy i wyrzeczeń, ale tego się chyba nie robi dla tytułu? No chyba że się robi, to wtedy ma to uzasadnienie. Niewątpliwie w wykonywanym zawodzie, którego dotyczą te magiczne literki jest to potrzebne – to ustala hierarchie jak stopnie w wojsku. Ale poza koszarami?..
Kiedyś remontowaliśmy starą, zabytkową kamienicę. Do pracy nad elewacją przydzielono nam z ramienia wojewódzkiego konserwatora pana, który miał odtworzyć, udokumentować i dopilnować detali i kolorystyki. Facet był niesympatyczny i dobitnie dawał do zrozumienia, jakiż to zaszczyt spotyka nas – prostych robotników. A on cierpi przebywając z nami. Trudno, nie jesteśmy sernikiem, żeby nas każdy lubił. Wszystko byłoby jeszcze do zniesienia, ale kiedy przyniósł projekt finalny z rysunkiem detali i kolorystyką… Podpis i pieczątka – „magister artysta plastyk”… Do tej pory myślałem, że artysta to tytuł uznaniowy. Nadawany przez nieokreślony ogół jakiemuś człowiekowi ze względu na jego niepospolite umiejętności w jakiejś dziedzinie. Od samego zajmowania się dziedzinami w których można być artystą – tymże artystą się nie zostaje! Nie jest artystą kustosz w muzeum, bibliotekarz czy fotograf do paszportów! Od tej pory słowo „artysta” na tej budowie było używane zamiennie z soczystą „kurwą”. Dziwnie częściej w jego obecności. A samo określenie „artysta” było naładowane taką szyderą że brzmiało jak najgorsza obelga (artystyczna twoja mać!)
Pracowałem kiedyś w fabryce mebli. Prócz regularnych fabrycznych hal, maszyn i produkcji masowej, był też dział mebli na zamówienie i renowacja zabytkowych. Pracował tam starszy pan. Rzadko opuszczał swoją stolarnię, za to fabryka chętnie przychodziła do niego, Gościł ich na tyle, na ile nie przeszkadzali w pracy. Radził, gawędził, potrafił rozwiązać każdy problem związany z drewnem, meblem, naprawą czy wadą. Umiał naprawić każdy mebel, znał sposoby na każdy złośliwy zawias czy fornir, po smaku rozpoznawał gatunek drewna. Zreperował każdą obrabiarkę. Nawet poprawiał błędy projektantów! Przy tym życzliwy, nie wywyższający się, cierpliwy… I wszyscy, włącznie z zachodzącym do niego dyrektorem zwracali się do niego „panie Czesławie”. I było w tym tyle szacunku, że niejeden król w „miłościwym panie” czy innym majestacie tego nie dostawał. Na zdjęciu gość przed którym w proch z szacunku…